Rafał Patola "Pieczęcie bogów. Szlak wędrowca."


Fantastyka jest idealnym gatunkiem na jesień. Ciekawe przygody, magiczne miejsca oraz akcja. Trzeba tylko zasiąść wygodnie w fotelu, opatulić się kocem, zabrać ciepły napój… zniknąć w odmętach liter. Zrobiłam tak i tym razem. Nawet diabeł z okładki mnie nie zniechęcił. Oprawa przyciąga wzrok oraz zdradza co w środku umieścił Rafał Patola. Zatopiłam się w wielkim tomiszczu, który sprawił mi nie lada problem. Zapraszam do zapoznania się z opisem moich przejść.

"W sali audytorskiej wielki stół w kształcie pięcioboku wypełniał środkową część, naokoło rozstawiono trybuny, a resztę zajmowały pólki ze zwojami."


Fabuła


Głównym bohaterem jest Elf Crismo, a książka przedstawia jego nietypowe przygody. Postać wplątuje się w parę niebezpiecznych sytuacji. Na jego drodze pojawiają się bandyci, ale także Entowie, Gobliny, Orkowie oraz dziwne Driady. Jak jeden mężczyzna ma to wszystko ogarnąć? Najwyraźniej wszechświat uparł się na niego. Tajemniczy Dziennik Wędrowca sprawi, że Crismo ruszy w wyprawę, która może skończyć się w dość nieprzyjemny sposób. I po co mu były figle z piękną niewiastą? Gdyby potrafił się powstrzymać nie miałby problemu. A tak czeka go podróż w nieznane z dwójką towarzyszy.

Zagrożenie czyha na każdym kroku. Przyjaciele stają się wrogami, a wszelkie sojusze odchodzą w zapomnienie. Czy Crismo poradzi sobie ze wszystkimi niedogodnościami? Jak zakończy się jego przygoda? I najważniejsze – kiedy będzie miał choć trochę spokoju?




Moim zdaniem


Fantastyka to jeden z moich ulubionych gatunków. Kiedy tylko widzę coś ciekawego, od razu wyciągam łapkę po nowości. Nie inaczej było tym razem. Ciekawy opis, mroczna okładka i objętość sprawiły, że zapaliłam się jak konary na ognisku. Moja ekscytacja niestety szybko minęła. Umysł nie ogarnął tego, co się w książce dzieje.  

Debiuty literackie zawsze są ryzykiem. Może wyjść wybitnie lub bardzo słabo. Powieść zapowiadała się dobrze. Kilkadziesiąt pierwszych stron przeczytałam szybko, ale potem zaczęły dziać się cuda. Nic ze sobą nie współgrało. Przeskakiwanie z tematu na temat wprowadził mętlik w mojej głowie. Są przypadki, kiedy taki zabieg jest fajnym rozwiązaniem i wnosi wiele ciekawych rozwiązań. Niestety nie tym razem. Natłok informacji, ilość odniesień sprawił, że lektura przyniosła mi frustrację, a nie przyjemność. 

Pomysł na książkę był naprawdę niezły: podróż w nieznane, ciekawe przygody, walka z przeciwnościami. Wszystko okraszone tajemnicami oraz walką. Interesujący dziennik, który ujawnia swoją zawartość po kontakcie z krwią znalazcy. Problem pojawia się w momencie, kiedy logika odchodzi w zapomnienie. Opisy postaci są zdawkowe. Na próżno próbowałam wyobrazić sobie kogokolwiek. Elf nie wygląda jak przedstawiciel swojego gatunku. Nie inaczej jest z Orkami czy Entami. Nie mogłam się zżyć z żadnym bohaterem, ponieważ autor nie dał na to szansy. Nie rozumiem także sojuszów i miłostek, które przewijały się przez powieść. Na jednej stronie – zaciekli wrogowie, a za chwilę – przyjaciele do grobowej deski. Bez żadnego, konkretnego powodu pojawiały się zmiany w uczuciach. Walka o jedną kobietę potrafi namącić nawet między braćmi. 


"Eosana zaczęła od rzucania przekleństw, że miecze zostawiła na szafie. Próba odstraszyć intruzów sztyletem, który chowała od momentu napaści zboczeńca."


Trójkąt miłosny, który jest dobrze znany z innych pozycji. Ona jedna, ich dwóch. Normalnie mi nie przeszkadza. Tutaj wyszło topornie oraz sztucznie. Nie dało się przewidzieć co się za chwilę stanie, ponieważ niewiasta miała chyba rozdwojenie osobowości. Chciała być ulotną nimfą, która wymaga ratunku, a za chwilę rozwiązywała problem z siłą tarana. Nie rozumiem skonstruowania tej postaci.


Cała akcja rozgrywa się na jednej wyspie, która zmienia swoją długość i szerokość geograficzną. Raz jest mała, za chwilę przeogromna. Kolejny raz zetknęłam się z niekonsekwencja autora co do własnego pomysłu. Pojawiające się nazwy są skomplikowane oraz trudno je zapamiętać. Jest to dość spory wyczyn, szczególnie, że mówimy o fantastyce. W niej zawsze znajdą się jakieś dziwne określenia. Dla mnie jest to kolejny minus, ponieważ już po paru stronach nie pamiętałam gdzie bohaterowie są. Zamiast skupiać się na treści i płynnie czytać dalej, wracałam w fabule żeby odkryć po co tak naprawdę jest opisywane to miejsce.


"Crismo zerknął na nieznajomego w masce. Nikt nie wywiesił listu gończego, ani nie roznosił plotek o tajemniczym złodzieju."  

Ucieszyłam się, kiedy natknęłam się na rubaszne żarty. Lubię takie urozmaicenie, szczególnie w tym gatunku. I kolejna skucha. Im dalej w las, tym treść stawała się coraz bardziej niesmaczna. Myślałam, że drobne aluzje czy odniesienia będą dalej wprowadzane przez autora. A gdzie tam! Wulgarnie, niesmacznie oraz ciężko. Zamiast lekkiego dowcipu, spotkałam dosadne zwroty, które w żaden sposób nie rozładowywały napięcia. Nie jestem osobą lękliwą, ani wzdrygającą się na seksualne odniesienia. Wręcz przeciwnie. W przypadku powieści Pieczęcie Bogów czułam się jak nastolatka wśród samych zdeprawowanych dziadów, którym jedno w głowie. Jeśli mnie można było zawstydzić, to boję się co stałoby się z osobami, które są naprawdę wstydliwe.

Jestem zawiedziona cała powieścią. Pomysł był bardzo fajny. Tajemnicza księga, przygody, sojusze i intrygi. Naprawdę chciałabym napisać coś pozytywnego, ale nie potrafię. Fabuła się rozjeżdża, głównie przez nielogiczność bijącą po oczach. Jest za dużo wprowadzonych wątków, które nie zostają wyjaśnione. Bohaterowie są potraktowani pobieżnie. Nie ma w nich iskry. Nawet Crismo jest opisany zdawkowo. Po przeczytaniu powieści odnoszę wrażenie, że autor miał za wiele pomysłów. Chciał je wszystkie wykorzystać co wprowadziło istny chaos. Mam nadzieję, że twórca w przyszłości lepiej zastanowi się nad formułowaniem świata, który chce zaprezentować czytelnikowi. Spójność i ciekawi bohaterowie to klucz do sukcesu. 


"Crismo od samego początku nie zamienił nawet jednego słowa z Henanem, ani z Odoinem -  w ich spojrzeniach dojrzał pychę."  


Okładka, jako jedyna, zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Mroczna oraz dająca do myślenia. Patrzący z niej demon przyprawia o ciarki. To nie jest tak, że wyżywam się na debiucie. Nie o to w tym chodzi. Po prostu nie znalazłam nic, co by uratowało książkę Rafała Patoli. Znam wielu debiutantów, którzy w pełni wykorzystali swoje pięć minut. Wystarczy wspomnieć o Hubercie „Hunterze” Gruszczyńskim i jego Racji stanu. Książka wydana w tym samym wydawnictwie co Pieczęcie Bogów, a różnica jest ogromna. Jest mi przykro, że taki potencjał został przegadany. Niestety nie polecam książki Rafała Patoli. Oby drugi tom był lepiej dopracowany. Z całego serducha życzę tego autorowi.



Za książkę dziękuję wydawnictwu Novae Res.





Katarzyna Gnacikowska

1 komentarz:

  1. Zapowiadało się nieźle, ale jednak odpuszczę po Twojej recenzji. A szkoda...

    OdpowiedzUsuń